Strony

wtorek, 7 sierpnia 2012

Dzień 25: Pokemony, ogród i baseball

Mamy tak zwany "Obon" czyli coś jakby nasze wszystkich świętych. Wszyscy tym okresie dostają tydzień wolnego(różnie w różnych firmach) , podczas którego to tygodnia odwiedzamy groby itd.

Na dzisiaj zaplanowany mam wypad do "Centrum pokemon" bo skoro już jestem "u źródła" to muszę sprawdzić co i jak. Po południu za to wybieramy się na mecz baseball'a! Wizyty na tokijskim stadionie także nie zamierzam przegapić, no i nigdy nie widziałem na żywo meczu baseball'a.

Wyruszam z rana na stację Hamamatsucho gdzie znajduje się wspomniane centrum, a właściwie sklep z zabawkami tej marki. Przed wejściem siedzi tłum ludzi(w dowolnym wieku), którzy grają na konsolach Nintendo DS2 w najnowszą grę z serii pokemon.


Za to w środku tłum rodziców z dziećmi w wieku wczesnoszkolnym i tak jak na zewnątrz, każdy szkrab ma ze sobą konsolę.

Dostać tu możemy oczywiście przede wszystkim pluszowe pokemony.


Mamy też akcesoria kuchenne.


A jak nasze dziecko chciało by zapolować na pokemony na plaży, to też da się je właściwie wyposażyć.


Pokemony łapiemy oczywiście do poke-balli...


No nic, zabawnie jest się przejść po(dość małym) sklepie ale nie ma tam tylu atrakcji, żeby zostać na dłużej a czasu do meczu mam jeszcze trochę. Po drugiej stronie ulicy znajduje się jakiś ogród, a ponieważ Japończycy znają się na tworzeniu ogrodów jak nikt inny, postanawiam do onego przybytku zajść.


Ładnie zagrabiony żwir

W każdym ogrodzie musi być jeziorko


Lustereczko powiedz przecie, komu "wzrośnie" na parkiecie?


W pewnym momencie wypatrzył mnie ten oto żółw. Przyzwyczajony karmieniem, nie dawał za wygraną i kiedy próbowałem odejść, ten dzielnie podążał za mną wzdłuż brzegu. Niestety nie miałem przy sobie żadnego żółwiego smakołyku...

W wolnej chwili można tu także przyjść postrzelać z łuku, trzeba mieć tylko własny łuk...
Najciekawszym miejscem w ogrodzie jest punkt, w którym można sobie usiąść tuż nad brzegiem jeziorka i przyjżeć się z bliska masie żółwi, które chętnie podpływają do człowieka.

Na koniec jeszcze, podążając za przykładem jednego z "sararimen" czyli pracowników dużych korporacji(rozpoznać można po garniaku), bezpardonowo rozwalam się na jednej z ławeczek i z muzyką w uszach, w tych pięknych okolicznościach przyrody, daję upust swojemu lenistwu...

Kraj znany ze sztuki rysunku, także w życiu codziennym używa ogromnej ilości piktogramów.

Z ogrodu mam też blisko do zatoki, a ponieważ mam jeszcze czas, udaję się więc na przystań, aby zrobić parę zdjęć.




Następnie zmierzam pod "Tokyo dome" czyli na tokijski "Narodowy". Mamy się tam spotkać z resztą praktykantów oraz z Japończykami kibicującymi drużynie tygrysów, która okupując końcówkę tabeli, stawia czoła pierwszej drużynie.



To gdzie się siedzi nie jest ważne, więc kupiliśmy najtańsze bilety a to oznacza że... postoimy... na samym końcu trybun, za ostatnimi krzesełkami. Już przy wejściu pierwsza ciekawostka, otóż wchodzimy na stadion przed obrotowe drzwi, przy których stoi dwójka "stewardów", którzy obracają drzwi za Ciebie i pilnują, żeby się nie stratować. Tuż za wejściem jest stoisko gdzie przelewają nam piwo do kubeczków i ruszamy na trybuny.



Faknlub tygrysów stanął na wysokości zadania, są flagi, stroje i trąbki


... jest też i cheerleader

Tu nie ma przebacz, nie ma, że jest wiele wolnych miejsc, na które nikt już nie przyjdzie. Wszystko widzą czyjni strażnicy i nawet kiedy zszedłem w dół trybun, żeby zrobić kilka zdjęć, zostałem "namierzony" i wygoniony na górę.

Zanim gra się rozpocznie, uczymy się jeszcze na szybko hymnu drużyny, w czym pomaga nam fanklub, który non-stop go śpiewa, do momentu aż na boisko wbiegają zawodnicy.


Baseball nie podbił mojego serca, przede wszystkim dlatego, że więcej się w niego nie gra niż gra, a to za sprawą dopingu obu drużyn. Miotacz nie rzuca do póki ludzie nie przestaną śpiewać(a każdy zawodnik ma własną piosenkę, przynajmniej u tygrysów), no chyba że już na prawdę jest przegięcie to zawodnik daje znak, że chciałby już jednak machnąć tę piłkę w kierunku pałkarza. Potem jakaś akcja(albo nie), i znowu dłuuuugi doping. Chyba właśnie dlatego zaczął mi doskwierać niedobór piwa... Każdy z nas przyniósł tylko jeden zacny trunek ponieważ przy wejściu przelewane były do plastikowych kubków i raczej ciężko się stoi z trzema kubkami z piwem(chociaż... kiedy teraz o tym myślę...). Trunki więc szybko się pokończyły a w gardłach susza.

Za dostarczanie piwa na stadionie odpowiedzialne są hostessy(bardzo sprytnie pomyślane!) o nieprzeciętnej urodzie, które biegają po trybunach z kegami na plecach, i sprzedają zacny trunek(w nieprzeciętnej cenie, 800 yen).

Tak powinna wyglądać twarz produktu

No dobra, jedno jeszcze dałbym radę, ale przecież będzie mało, więc kupować jedno jedyne za cenę czterech? Niee no, nikt tak nie będzie traktował słowianina... W trakcie przerwy(których także jest nader dużo w trakcie meczu) kieruję się do bramek wejściowych i pytam czy mogę wyjść i wrócić posiadając bilet. Pozytywna odpowiedź strażnika raduje moje serce ponieważ widziałem w pobliżu market.
Po chwili wracam z tym co udało mi się znaleźć na(ogołoconych już przed meczem) półkach i rozdaję wśród równie wysuszonych amatorów sportu, co ja. Patent szybko się rozchodzi w zespole więc o następne kolejki nie muszę się martwić, pozostaje tylko delektować się pi...meczem.


Część naszej drużyny z "tutejszymi"

Mecz niestety był bardzo nudny i zakończył się wynikiem 3:3 po dogrywce, dość przyjemnie upłynął nam jednak czas na trybunach, gdzie mieliśmy okazję lepiej się poznać między sobą oraz poznać kilkoro Japończyków kibicująych tygrysom, którzy pomagali nam w nauczeniu się piosenek, a nawet tańca ;)

Jeden z przyjaznych nam kibiców

Po zakończeniu meczu, wyszliśmy chyba jako ostatni




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz