Strony

sobota, 11 sierpnia 2012

Dzień 29,30: Nikko!

Na ten weekend IAESTE przygotowało nam wypad do "Nikko", miasta popularnego dzięki temu, że w pobliżżu jest park narodowy w pięknych okolicznościach przyrody a w nim m.in. kaplica "Toshogu".

Pierwszego dnia zbieramy się wcześnie rano w jednej z dzielnic Tokyo i już tu zaczynają się schody... Otóż mieliśmy spotkać się przy teatrze, jednak zapisałem sobie zły adres toteż wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy nikogo nie zastałem w "punkcie zbornym". Dotarło do mnie, że jestem w złym miejscu i że raczej autobusy odjeżdżają spod stacji bo w tym miejscu nie było żadnych oznak na prezencję autobusu. Stoję więc przy mapie i rozglądam się za innym teatrem i gdy już mam odchodzić, jakiś przypadkowy japończyk zapyał mnie czy wszystko wporządku gdyż zauważył, że jestem zdenerwowany i gapię się jak cielę na mapę. Powiedziałem, że chyba się zgubiłem a on na to, jak może mi pomóc. Nie miałem pieniędzy na koncie w telefonie więc powiedziałem, że chciałbym zadzwonić to kogoś z ekipy wycieczkowej, żeby mi powiedział gdzie powinienem być. O dziwo obca mi osoba bez zastanowienia podała mi swój telefon a ja mogłem wykonać telefon, niestety nie miałem numeru do nikogo kto brał udział w wycieczce więc zadzwoniłem do jednego z japończyków, żeby ten podał informację dalej i niech ktoś do mnie zadzwoni. Nikt nie dzwoni więc zmierzam w stronę stacji, bo i tak pewnie tam się spotkamy. Docieram do stacji a na moim telefonie nie ma nowych połączeń więc wchodzę do budki(czy też do piekarnika, bo na zewnątrz jest 30 stopni) żeby zadzwonić i w tym momencie dzwoni do mnie Kasia! Jednak na sarmackiej ekipie można zawsze polegać ;) Po chwili spotykamy się(oczywiście dołączam jako ostatni) i wsiadamy do busa, który stoi pod stacją -.-

Na tą wycieczkę udaje się dużo japończyków, mniej praktykantów. Jest nas w sumie ok. 50 osób. Rozsiadam się na krzesełku w przejściu pomiędzy siedzeniami i zaczynam konwersować z japończykami, których już znam a także nowymi, którzy jeszcze się z nami nie szwędali((trafiam na studentkę, która była w Anglii, więc jej angielski jest płynny, uff!).


Naszym pierwszym celem jest "Edo-wonderland"("Cudowny świat Edo"), czyli skansen odzwierciedlający wioskę z epoki Edo(ostatniej dynastii szogunów, Tokugawa, w tym czasie Tokyo nazywało się właśnie "Edo"). Jedną z popularnych atrakcji w wiosce są ninja, i już przy wejściu widać plakaty.


Młyn, w środku kilka belek ubijających ziarno na mąkę.

Uliczka w wiosce

Maskotka skansenu


Moja grupa

Widok na główną(jedyną) ulicę wioski


Przechadzamy się uliczkami i pierwsze miejsce, do którego się kierujemy to pokaz ninja(nie ukrywam, że na moją prośbę) i stajemy w dość długiej kolejce. Przy wejściu rozdawane są kawałki papieru, nasi japońscy przyjaciele tłumaczą nam, że na koniec występu zawija się pieniążek i moża sobie rzucić na scenę w ramach dotacji dla artystów.

Kolejka była długi, to i głupie pomysły przyszły cżłowiekkowi do głowy
Pokaz składa się z kilku choreografii pokazujących walkę oraz skradanie się itp. Wraz z oprawą wizualną i muzyką występ był naprawdę ciekawy, jednak nie można było robić zdjęć z fleszem a w sali było ciemno więc musicie pojechać i zobaczyć sami ;)

Gdy wychodzimy na zewnątrz wita nas deszcz... Niestety nie byliśmy na to przygotowani i mamy tylko dwa parasole. Dwójka japończyków oferuje się, aby pobiec do autobusu po więcej parasoli a w tym czasie my szukamy schronienia w jednej z chat. Trafiamy do przybytku gdzie można pobawić się w rzucanie shurikenami!! Oczywiście więc każdy z nas decyduje się spróbować. Jak zwykle mamy maszynę na bileciki, kupujemy jeden i jazda.



Po jakimś czasie wracają brakujący ninja z parasolami i kierujemy się dalej. Mamy po parasolu na dwie osoby więc specjalnie się nie spieszymy. W różnych chatkach mamy domy strachów w wersji ninja a na zewnątrz jest też labirynt z przesuwanymi ściankami(fun!). Leje i leje, trafiamy do chatki gdzie tym razem można postrzelać z łuku. Tutaj znowu maszynka z bilecikiem, cel, pal!

Niczym Robin-co-chudł
Jako najlepszy strzelec dorobiłem się nagrody <szpan>.

Pławiąc się w blasku chwały z moją wygraną
(nieważne jak głupio wyglądam)
Przemknęliśmy jeszcze przez resztę wioski, większość chat zawierała albo gastronomię albo pamiątki a wewnątrz przechadzały się gejsze, samurajowie i wieśniacy z epoki. W pewnym momencie jakaś Pani z obsługi(ubrana w strój z epoki) zauważyła, że przemykamy cali mokrzy po wiosce więc powiedziała, żebyśmy poczekali i po chwili wróciła z naręczem parasoli z logo ośrodka dla każdego. Trochę mnie to rozbawiło bo w naszym kraju więcej by pewnie tych parasoli nie zobaczyła, tutaj jednak wszyscy spokojnie, bez spiny i specjalnej kontroli, zostawiają je w stojaku przy parkingu.

Tak oto trochę przemoczeni i zmęczeni deszczem, pakujemy się do busa i jedziemy do przybytku, w którym dane będzie nam spędzić noc i co najważniejsze, zjeść kolację! Dojeżdżamy do hotelu i przy wejściu znów zaskoczenie. Otóż do tej pory dane mi było poznać zwyczaj zdejmowania butów w izakajach(pubo-restauracjach) ale okazuje się, że hotele także to praktykują.

No cóż, niestety wśród 50 par papuci, próżno szukać rozmiaru europejskiego, więc w końcu chodziłem boso
Szybko rozgaszczamy się w pokojach, w naszej toalecie organizujemy suszarnię, czyli rozwieszamy mokre ciuchy i odpalamy suszarkę do włosów po czym zamykamy drzwi i wychodzimy by po chwili zebrać się na dole coby się posilić.


Po całym dniu biegania w deszczu to oczekiwałbym schabowego z ziemniakamy conajmniej ale cóż... Nie było tak źle, przynajmniej ciekawie.

Trochę ciekawostek z dziedziny gastronomia
Posileni udaliśmy się do pokoi by następnie skierować się pod prysznice. I tu następna niespodzianka, otóż w pokojach są tylko toalety!? Następną ciekawostką na temat Japonii jest to, że chociaż w prywatnych kwateriach ludzie mają łazienki, to w miejscach takich jak hotele czy akademiki wciąż są wspólne łaźnie. Zmierzam więc do piwnicy by zalec w basenie z gorącą wodą po uprzednim umyciu się. Mam tu okazję porozmawiać z japończykami na różne tematy i nie spieszy mi się specjalnie, żeby wychodzić.

Japończycy zapraszają nas jednak do sali konferencyjnej gdyż na resztę wieczoru mamy zaplanowaną pogadankę o kulturze Japonii i imprezę integracyjną.

Początek prezentacji
Kilka osób wygłasza prezentacje po czym przechodzimy do części rozrywkowej. Namawiamy japończyków na "pijackie gry", żeby sprawdzić ich wytrzymałość. Okazuje się, że mają kilka bardzo fajnych gier więc gromadzi się grupa około 10 osób i tak upływa nam wieczór. Około 4-tej Ci z nas, którzy zostali przy stołach postanawiają przerwać spożycie i udać się na spoczynek. Kilka osób(w tym ja) udaje się spowrotem do łaźni posiedzieć w ciepłym źródełku o wschodzie słońca. Mamy znów okazję pogadać z japończykami, tym razem o relacjach damsko-męskich. Okazuje się, że tutaj "randki" raczej się nie zdarzają a przeciwne płci spotykają się główne na uczelni... Ratunkiem właśnie jest dla nich IAESTE, dzięki któremu mogą częściej przebywać w mieszanym towarzystwie. No cóż... niby kraj wyjątkowo rozwinięty ale...

Po krótkiej drzemce rano wybieramy się do kaplicy/świątyni Toshogu. Specyfika tego ośrodka jest taka, że łączy w sobie buddyzm i religię shinto ponieważ są w nim budynki związane z oboma religiami. Okazuje się, że w całej Japonii te dwie religie się wymieszały i życie codzienne(święta, zwyczaje itp.) jest regulowane przez oba wierzenia.

Ośrodek znajduje się w fantastycznym lesie.




Kolejka do grobowca 

Niektórzy z nas ulegli zabobonowi i udają, że się modlą przed kaplicą przy grobowcu

Brama do grobowca ostatniego z szogunów dynastii Tokugawa

Jak wylosujesz wróżbę, która jest niepomyślna, trzeba ją przywiązać tam gdzie się ją znalazło, wtedy  "będzie dobrze"...



To stąd pochodzi CIA. Jeden z budynków jest ozdobiony płaskorzeźbami  na temat małp, z których  jedne opisują cykl życia(człowieka) od narodzin do wychowania dziacie a ta widoczna na zdjęciu opisuje maksymę "nie słuchaj, nie mów i nie patrz na zło, czy coś.."

Z Toshogu zmierzamy do lokalnej fabryki sake, jednej z ostatnich gdzie produkuje się sake "ręcznie".
Wejście do fabryki


Nasz przewodnik opowiada o hostorii fabryki

Serce fabryki, prasa do wyciskania półproduktu z ryżu

Komora do fermentacji, uhh, czuć ...
Dowiadujemy się, jak produkowane jest sake i co decyduje o smaku i cenie tegoż trunku. Otóż o smaku, zapachu i jakości tych właściwości decyduje gatunek bakterii użytych do fermentacji. Na szlachetność(a więc pewnie i smak) oraz cenę wpływa rozmiar ryżu a konkretnie stopień jego "zestrzyżenia" czyli ilość zewnętrznych warstw ziarenka ryżu jaka zostaje zdarta zanim wyciśnie się zeń półprodukt przez co najzwyczajniej potrzeba więcej ryżu do wyprodukowania tej samej ilości trunku..

Jeden z produktów fabryki, oczywiście i ja nie omieszkałem zakupić stosownej pamiątki,  tylko inną bo ta była za mała.
Degustacja sake

Ciasto nasączone sake! Mniam!
Z fabryki kierujemy się do miejsca, gdzie damy upust swoim (g)astronomicznym umiejęstnością z dziedziny robienia "soby" czyli japońskiego spaghetti z rośliny o nazwie soba. Druga część ekipy udaje się natomiast na dzierganie w drewnie.

Na lewo, restauracja, na prawo "szkółka"

Fartuszki
Cała ekipa przez rozpoczęciem pichcenia
Etap1 : gnieciemy ciasto

Yuji zmienia mnie, żebym mógł zrobić zdjęcie

Etap2 : wałkujemy, pod bacznym okiem soba-mastera

Etap3 : origami, tu działa Rie

I tniemy w jak najcieńsze plasterki, tu pochwalę się, że moje były  "najwłaściwsze" i sam soba-master mnie pochwalił

Pierwsi! Teraz do restauracji i niech je nam ugotują!
Zasiadamy przy stole a po chwili na nasz stół trafia ogroooomny talerz kluchów. Każdy dostaje pałeczki i miseczkę z zupą, w której macza się kluski i je je "na zimno", co też jest dla mnie nowością. Ale własnoręcznie zrobione kluchy smakują fantastycznie!

I tu kończy się dzień drugi, wsiadamy do busa i wracamy do Tokyo po fantastycznym weekendzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz